Maciej Orłoś – syn pisarza Kazimierza Orłosia oraz wnuk mykologa Henryka Orłosia. Ukończył studia w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Od czerwca 1991 roku, pracując przez 25 lat, jako prowadzący po południowy program informacyjny „Teleexpress”, stał się jednym z najbardziej znanych prezenterów w historii polskiej telewizji. Pisarz, prezenter radiowy, dzięki programowi publicystyczno-satyrycznemu WTS (W Telegraficznym Skrócie) trafił do czołówki osób, prowadzących w Polsce własny kanał YouTube.
Panie Maćku kończył Pan szkołę aktorską, jak to się stało, że został Pan w rezultacie dziennikarzem?
Tak się po prostu w życiu często dzieje…. Zmieniają się nasze plany, potrzeby, zainteresowania. Miałem wrażenie, że pewien etap mojego życia się wyczerpał. Z drugiej strony dostałem szalenie interesującą propozycję prowadzenia jednego z najbardziej popularnych programów w telewizji. Wtedy nie myślałem o tej nowej pracy pod kątem dziennikarstwa. Bardziej przyciągał mnie fakt prowadzenia bardzo popularnego programu z ogromnym potencjałem. Wiedziałem, że jest to program niestandardowy. Można w nim zażartować, dodać coś od siebie. Potraktowałem więc tą propozycję jako wyzwanie.
Muszę przyznać, że dla mnie, jako młodego chłopaka Teleexpress był idealnym nośnikiem informacji z Polski, ponieważ w przeciwieństwie do wieczornego dziennika, wiadomości były przekazywane krócej i na większym luzie. Jak duży był Wasz team? Jak dobierano informacje?
Program informacyjny w TVP, to był ogromny sztab ludzi. Z czasem, to też ewaluowało. Pamiętam, kiedy w 1995 roku pojechałem do Niemiec, na rozmowę z początkującą wtedy Céline Dion. Doznałem szoku, kiedy z monachijskiej redakcji na wywiad przyjechał własnym autem, tylko jeden człowiek, który samodzielnie przynosił kamery, rozstawiał oświetlenie i rozmawiał z artystką. Myśmy wtedy często na takie nagrania jeździli w 5 osób: operator kamery, dźwiękowiec, redaktor, człowiek od oświetlenia i kierowca. Teraz także w polskiej telewizji trzeba być wszechstronnym. Redakcja Teleexpressu to było kilkadziesiąt osób w studio i dodatkowo korespondenci z lokalnych oddziałów TVP. Myślę, że w sumie każde wydanie, to była praca ok. 60 osób. Teleexpress w drugiej połowie lat 80-tych jak i w latach 90-tych był fenomenem w przekazie informacji: młodzi ludzie, mówiący dynamicznie, żartujący, puszczający teledyski, pokazujący kulturę i dużo wiadomości z kraju, czego nie oferowały wieczorne wiadomości.
W redakcji Teleexpressu spędził Pan wiele lat. Czy były jakieś wydania, które utkwiły Panu w pamięci?
Tak jak każdemu, najbardziej utkwiły mi w pamięci wpadki i to nie przejęzyczenia i drobne pomyłki, ale te większe. Zapamiętałem również nasze wyjazdy plenerowe, kiedy Teleexpress nadawany był gościnnie, z innego miasta. Pamiętam jak nadawaliśmy z Krynicy Morskiej, kiedy podczas programu na żywo nadeszła nawałnica. Zerwał się huragan, deszcz, burza, nasi przechodni widzowie pouciekali, a my przekrzykując się do mikrofonów, staraliśmy się dzielnie ratować program.
Kochała Pana publiczność i wydaje mi się, że Pan też kochał swoją pracę. Co takiego się stało, że w sierpniu 2016 roku, postanowił Pan opuścić TVP?
Wszystko zaczęło się w 2015 roku, kiedy PiS doszedł do władzy i zaczął przejmować media publiczne. Na początku miałem nadzieję, że to chwilowe zmiany polityczne, że z czasem będzie można normalnie pracować i być uczciwym wobec widzów. Znałem przecież czasy Bronisława Wildsteina. Jednak propaganda, która zdominowała media publiczne za prezesa Kurskiego przerosła moje wyobrażenia i zmusiła mnie do takiej decyzji. Kiedy ogłosiłem swoją decyzję, pytano mnie: Co się stało? O co tobie chodzi? Przed moim ostatnim wydaniem Teleexpressu zadzwonił sam prezes TVP, namawiając mnie do zmiany decyzji. Jednak z perspektywy czasu wiem, że to była słuszna decyzja. Cieszę się też, że odszedłem w sposób przemyślany, a moja praca na kanale YouTube pozwoliła mi odkryć całkiem nowe pokłady wolności słowa i nowe formy kontaktu z widzami.
Profesor Bartoszewski powiedział, że wato być przyzwoitym…. Mam wrażenie, że to po części także Pana dewiza? Wydaje mi się, że Maciej Orłoś potrafi wyraźnie powiedzieć swoje zdanie, ale zawsze grzecznie i kulturalnie. Czy to prawda?
Tak właśnie jestem spostrzegany. Chyba tak jestem wychowany. W moim domu kultura osobista była zawsze ważna, choć muszę powiedzieć, że czasami się wkur…. (śmiech). Przekaz na YouTubie rządzi się innymi prawami. Tu trzeba czasem powiedzieć coś bardziej pikantnie, aby było to wiarygodne i adekwatne do danej sytuacji. Czasem zamiast powiedzieć: co on mówi za głupoty, trzeba powiedzieć: co on pier…. . To wprowadza słuchacza w mały wstrząs i pobudza jego uwagę.
Od kilku lat prowadzi Pan swój kanał na YouTube. Ostatnio popularność zyskuje program WTS, czyli w „W Telegraficznym Skrócie”. Z jakim przekazem chce Pan trafić do ludzi? Czy WTS to taki satyryczny Teleekspress?
Fakt prowadzenia swojego kanału na YouTube sprawia mi wiele satysfakcji. Mogę mówić prawdę o tym co myślę, o tym co wyprawiają niektórzy politycy, a także co dzieje się w mediach publicznych. Ta wolność słowa to ogromny komfort. WTS nawiązuje do formy teleexpressowej – jest krótko zwięźle i na temat. Z tą różnicą, że Teleexpress był i niby jest, programem informacyjnym, a WTS, to raczej publicystyka. Typowy program informacyjny, przekazuje wiadomości w sposób obiektywny i bezstronny. Ja natomiast komentuję w sposób satyryczny rzeczywistość, zwłaszcza tą polityczną. Niestety fakt, że jesteśmy w Polsce bardzo podzieleni i żyjemy w dwóch osobnych „bańkach” sprawia, że trafiam z moim przekazem tylko do ludzi z jednego obozu politycznego.
Jak ocenia Pan rozwój Internetu i portali internetowych, czy wkrótce zastąpią nam całkowicie telewizję, radio, czy gazety?
Obecnie jest taka tendencja, że media zaczynają przenikać, do różnych form przekazu, np. chyba każda gazeta w Polsce ma swoje wydanie w internecie. Radia nagrywają podcasty, które udostępniają w sieci. Telewizje udostępniają swoje programy w formie streamingu, które można obejrzeć później. Myślę, że tradycyjna telewizja utrzyma się, bo jest potrzebna, głównie w trzech obszarach. Pierwszy to duże programy rozrywkowe typu „Mam Talent”, gdzie duże produkcje, pochłaniają ogromne budżety. Myślę, że takich programów nie zrobi żaden Youtuber. Kolejny obszar to są programy informacyjne. Aby przygotować codzienne wiadomości potrzeba sporej grupy osób. Trzecią dziedziną są wielkie widowiska sportowe, gdzie potrzebna jest najnowocześniejsza technika, aby zapewnić wysoką jakość przekazu. Ciekawy jestem natomiast, w jaki sposób tradycyjne media będą prezentowały reklamy w sieci. Wielu z nich przenosi te same spoty reklamowe do internetu. Specjaliści są jednak zdania, by zwrócić uwagę na inny rodzaj odbiorców w internecie i sugerują by dopasować do nich przekaz i formę reklamy.
Czy nie uważa Pan, że media internetowe są bardziej podatne na manipulacje? Jak weryfikować informacje zamieszczane w Internecie oraz mediach społecznościowych?
Faktem jest, że użytkownik internetu musi być ostrożny. Nadawcy telewizyjni otrzymują koncesję i są weryfikowani przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, co buduje pewien bezpiecznik. Oczywiście portale jak Facebook, YouTube czy TikTok obserwują, to co się dzieje na ich platformach i starają się blokować niektóre wpisy lub produkcje. Jednak bez trudu można trafić tam na jakąś tandetę. Dlatego media internetowe wymagają pewnej świadomości i uwagi wśród użytkowników. Z drugiej strony wciąż panuje taki mit, że typowy YouTuber, to pokręcony młodzik, prezentujący jakieś wulgaryzmy w sieci. Natomiast jeśli przyjrzymy się popularnym YouTuberom w Polsce, to zauważymy, że wielu z nich bardzo poważnie podchodzi do tego, co robią i prezentują swojej publiczności i przekazują bardzo wartościowe treści w rozmaitych dziedzinach. Niektórzy z nich mają ogromne zasięgi. Przykładem jest Rafał Gębura i jego „7 metrów pod ziemią”, którego publikacje ogląda często ponad milion osób.
Gdzie jeszcze można usłyszeć lub zobaczyć Macieja Orłosia? A może pracuje Pan nad nową książką?
Poza już wcześniej wspomnianym programem WTS, który można oglądać poprzez YouTube, jak i na moim Facebooku, pracuję w radiu Nowy Świat. W każdy poniedziałkowy poranek pomiędzy godz. 6.00 a 10.00 usłyszycie mnie w audycji Nowy Świt. Od wielu lat prowadzę dla ludzi biznesu szkolenia z zakresu wystąpień publicznych i zachowania się przed kamerami. Napisałem na ten temat również książkę. Prowadzę różne eventy biznesowe i pracuję nad wydaniem nowej książki. Ma ona być wsparciem dla ludzi 50+, którzy boją się zmian, boją się internetu, boją się nowych mediów i nowych technologii. Chcę im pokazać na moim przykładzie, że można działać i pracować w tym nowoczesnym świecie.
Często mówi Pan, że nigdy nie przejdzie Pan na emeryturę. Czy Pana praca jest dla Pana aż tak ważna i potrzebna?
Tak, emerytura w ogóle nie jest obiektem moich zainteresowań i to z kilku powodów. Pomijam już fakt, że pomimo regularnego płacenia składek ZUS, to obecnie otrzymałbym jakieś śmieszne grosze. Przede wszystkim nie jestem zatrudniony na etacie i sam decyduję, kiedy pracuję, a kiedy mam wolne. Po drugie bardzo lubię swoją pracę. Po trzecie nie wyobrażam sobie, moją osobę, jako nic nie robiącego człowieka. Jestem człowiekiem, który musi być aktywny i wciąż tworzyć jakieś nowe projekty. Do tego dochodzą jeszcze finanse. Przyznam, że jestem przyzwyczajony do pewnego pułapu zarobków. Jak widzicie ja i emerytura… To się jakoś ze sobą nie zgadza. Proszę popatrzeć, co robi Mick Jagger? On ma prawie 80 lat, a wciąż jeździ w trasy koncertowe. Clint Eastwood ma ponad 90 lat i dalej kręci filmy. Są po prostu takie charaktery i takie zawody, w których pracuje się do końca – „nie spoczniemy, nim dojdziemy”.
Jakie są Pana wrażenia, po 30. Finale WOŚP we Frankfurcie? Dlaczego warto jest przylecieć ponad 1000km, by poprowadzić internetową zbiórkę pieniędzy w Niemczech?
Warto! Na pewno jest warto! Muszę powiedzieć, że jestem pełen podziwu dla osób mieszkających poza granicami Polski, pełnych entuzjazmu i zaangażowania w ten szczytny cel. Jesteście wspaniali! Jest jeszcze jeden aspekt, dla którego chętnie odwiedzam Polonię. Jeżdżąc do różnych krajów, zawsze spotykam rodaków, którzy mają nieco inną perspektywę, trochę inne spojrzenie na świat, trochę inaczej myślących, niż my wszyscy, mieszkający w Polsce. Obojętnie czy w Londynie, w Dublinie czy w Holandii rozmawiam z ludźmi uśmiechniętymi i pozytywnie nastawionymi do życia. Ja osobiście takiej wymiany myśli i takich rozmów bardzo potrzebuję. Jak widzicie nie jestem tu tak całkiem bezinteresownie (śmiech). W pewnym sensie wspieramy się nawzajem. Pytacie, czy ma sens jechać do Frankfurtu na finał w formacie online? Oczywiście, że ma! Przecież nie mógłbym tak efektywnie działać z Wami, siedząc na kanapie w Warszawie… To, że są tu zespoły, jest Michał Wiśniewski, jest cała ekipa ludzi, to robi różnicę. Działamy wspólnie i ludzie to czują. Choć chętnie wróciłbym do Was jeszcze kiedyś na „normalny” Finał, by spotkać się z wszystkimi na żywo.
Rozmawiał Michał Kochański