autor: Małgorzata Urszula Laska
montaż: Agnieszka Kazała
czyta: Karolina Memon

 

Grudniowa opowieść z frankfurckiej ulicy

Ze smutkiem rozglądał się drewniany dziadek do orzechów w jednej z frankfurckich piwnic. Przez małe okienko wpadało niewiele światła, co chwilę tylko jakiś pożółkły liść sfrunął z drzewa, lub zaciekawiona wiewiórka zerknęła przez zakratowaną szybę. Dziadek westchnął i przypomniał sobie, jak to na pchlim targu kupiła go przed laty pewna pani. Nie liczył wtedy, że zwróci czyjąś uwagę, zwłaszcza, że obok stały piękniejsze i nowsze zabawki. Elegancka lala spojrzała wtedy na niego wyniośle, wietrzyk rozwiewał jej piękne loki, a jego zrzucił ze straganu wprost do starego kartonu, w którym leżały tylko rupiecie. Nic dziwnego, brakowało mu połowy drewnianego buta, dlatego trudno było mu utrzymać równowagę. Zdziwił się ogromnie, gdy ignorując resztę dużo ładniejszych przedmiotów, nawet śliczną lalę i konika na biegunach, właśnie jego wyciągnięto z kartonu i zakupiono do świątecznej dekoracji. Był taki szczęśliwy, gdy naprawiono mu but, a białe, puszyste wąsy wyprano i wysuszono suszarką. Pękał później z dumy, stojąc pod pachnącą choinką i będąc świadkiem rozdawania prezentów przez Świętego Mikołaja. Pragnął też śpiewać wspólnie kolędy, ale był tylko dziadkiem do orzechów i śpiewać nie umiał. Mijały lata, a on każdego roku cierpliwie czekał na najważniejsze dla niego Święta Bożego Narodzenia. Nic nie zapowiadało, że się komuś znudzi, a jednak.

– Trzeba zrobić tu porządek i wystawić te wszystkie rupiecie na ulicę. Jutro będą zbierane większe gabaryty, więc przy okazji można pozbyć się całej skrzynki tych śmieci – rozległ się męski głos.

– Ta czarownica też już niepotrzebna, tylko zajmuje miejsce – odezwała się kobieta, która dawno temu kupiła go na pchlim targu. Rozglądając się jeszcze po zagraconej piwnicy, chwyciła bez zastanowienia tę niezbyt urodziwą panią na miotle i rzuciła ją niedbale obok Dziadka do orzechów.

Gdy wyszli, chociaż miał nowe towarzystwo, ogarnął go smutek.

– Widzisz, Babo Jago, to nasze ostatnie godziny. Wiesz, co się z nami stanie?

– Wiem – odrzekła z powagą. – Wrzucą nas do takiego dużego samochodu, który wszystko miażdży. Nie mamy szans. Kiedyś potrzebowali mnie na Halloween, albo do jesiennych dekoracji, a teraz już widocznie nikomu niepotrzebna stara czarownica.

– Przecież potrafisz czarować…

– Coś ty, nigdy tego nie robiłam. Nie mam pojęcia o zaklęciach. Jestem tylko dekoracją.

Dziadek do orzechów w zamyśleniu spojrzał w okienko, przez które zaglądał okrąglutki księżyc.

Rankiem obudził go chłód i mżący deszcz. Razem z czarownicą czekając na swój los, leżeli zziębnięci pośród starych szafek i innych wystawionych na ulicę rupieci. Czarownica mamrotała coś pod nosem i gdy podjechała śmieciarka ludzie zbierający wystawkę, nawet na nich nie spojrzeli. Zabrali wszystko poza nimi i odjechali.

– Jak… jak to zrobiłaś? – jęknął zdumiony Dziadek do orzechów.

– Po prostu zaryzykowałam i spróbowałam użyć magii. Szeptałam zaklęcia i staliśmy się niewidzialni – odpowiedziała, uśmiechając się i pokazując przy tym jeden, pożółkły ząb.

Gdy pani, która chciała pozbyć się Dziadka i czarownicy, znalazła ich ukrytych w żywopłocie, bardzo się wzruszyła, postanowiła nigdy więcej ich nie wyrzucać. Dodatkowo opisała ich historię.

Dziadek do orzechów będzie nadal spędzał z nią wspólnie święta, zaś czarownica stała się bohaterką książeczki dla dzieci pewnej warszawskiej autorki.

Małgorzata Urszula Laska

 

 

 

Poczytaj mi mamo, poczytaj mi tato…