„Kapelusz przed pocztą zdejm” – tak kończy się znany utwór Skaldów: „Medytacje wiejskiego listonosza”. To były lata 60-te, a jak jest dzisiaj? Stojąc w kolejce do pocztowego okienka, wielu klientów traci cierpliwość. Ktoś chce tylko wysłać zwykły list, inny nadać paczkę, wydawałoby się, że urzędniczki się guzdrzą, proponując zniecierpliwionym klientom kredyt, czy otwarcie konta w banku pocztowym. Poczta nie przypomina już tej placówki sprzed lat, o której śpiewali Skaldowie. Dzisiaj znajdziemy tam wszystko, mydło i powidło. To nie jest już tylko wydawanie i przyjmowanie przesyłek i listów, ale sprzedaż usług bankowo ubezpieczeniowych (turystyczne, mieszkaniowe, OC). Polska Poczta w przeciwieństwie do niemieckiej oferuje dodatkowo klientom szeroki wachlarz produktów handlowych, prowadzi sprzedaż prasy, książek, a nawet produktów sezonowych. Zanim więc wyładujemy złość na niczemu winnej „pani z okienka”, która tylko wywiązuje się z obowiązków, proponując nam te wszystkie usługi, nabierzmy głęboko powietrza i uśmiechnijmy się po prostu. Na pewno odwzajemni się nam tym samym.
Agata, bohaterka książki „Cela 78” Agnieszki Kazały, jest jedną z pracownic poczty. Jej życie prywatne przeplata się z zawodowym. Ma kochającego męża, dzieci, do szczęścia niewiele jej brakuje, ale… Czy jest szczęśliwa? Nie. Praca nie sprawia jej satysfakcji, chciałaby zmienić coś w życiu, spełnić marzenia. W książce przedstawionych jest kilka takich osób, tkwiących w nieszczęśliwych związkach, przynoszących do pracy swoje domowe problemy. Bo praca, to przecież nasz drugi dom. Tam przeżywamy rozterki, śmiejemy się, płaczemy, zaprzyjaźniamy, a nawet zakochujemy. Autorka sprawnie przeplata życie zawodowe bohaterów z ich życiem prywatnym. Porusza wrażliwe tematy, ale opisuje też sytuacje zabawne. Czy uda się tym ludziom odnaleźć swoje miejsce w świecie, zdobyć na odwagę, by zmienić coś w swoim życiu, by być szczęśliwym? Książka, przy której można śmiać się i płakać, skłaniająca do refleksji. Bo czyż nie ma wśród nas osób, które tkwią w takiej życiowej „celi”?
Uzbrojony w formularz kontrolny i długopis dyrektor strzelał oczami na prawo i lewo, udając zwykłego klienta. Zaznaczał kratki jak popadło, przez co wyszło mu, że pani obsługująca w trzecim okienku przy pierwszych trzech klientach miała strój przepisowy i nienaganny, natomiast przy obsłudze czwartego była już niekompletnie ubrana i nie do końca przepisowo. Pani zaś w pierwszym okienku mówiła cicho, czyli nie mówiła wcale. Proponowała coś klientce, ale nie usłyszał co, więc zaznaczył, że nie proponowała niczego i w dodatku tłumaczyła niekompetentnie, bo nic nie można było zrozumieć. W końcu kontrola polega na wykryciu nieprawidłowości, więc te musiały zostać wykryte. Nie przeszkadzało mu to, że cała załoga go znała i doskonale wiedząc o kontroli, gadała wszystko do każdego klienta, jak ze ściągi. Wyszedł z założenia, że te dziewuchy pyskate są i głupie w ogóle, to im się nauczka należy. Niech sobie nie myślą, że są tu potrzebne. W końcu najważniejszy jest dyrektor.
Reszta kontrolujących chodziła z ważnymi minami i notowała wszystko skrupulatnie, choć zasadę: byle dorwać cokolwiek do krytyki – wyznawali wszyscy bardzo zgodnie. – To jakiś nalot macie? – Klientka konspiracyjnie wyszeptała do Agaty pochylona przy okienku tak, by nikt za jej plecami nie słyszał, co mówi. – Tak. Kontrola. Sprawdzają, jak pracujemy. Od dziś będą nas nachodzić tajemniczy klienci – odpowiedziała półszeptem kasjerka. – Dziś robią popisówkę, żebyśmy się bały. Zachęcam panią do zapoznania się z naszą ofertą kredytową – dodała głośno, aby kontroler usłyszał i mrugnęła do klientki, która notabene przychodziła tu co drugi dzień, by nadawać listy służbowe. (fragment książki)