Dwudziestoczteroletni Ekramudin przybył do Niemiec w 2016 roku. Jego podróż do Niemiec, to historia na mrożącą krew w żyłach książkę. Świadomy niebezpieczeństw przekraczał granice na piechotę, konno, czy pontonem. Przemierzył samotnie tysiące kilometrów w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do życia…

Szybko nauczył się języka niemieckiego i zatrudnił się jako uczeń w jednej z firm pod Frankfurtem. Po skończonej przyspieszonej nauce zawodu, został zatrudniony w tejże firmie, przy projektowaniu instalacji wentylacyjnych oraz wodno-kanalizacyjnych. Ekramudin jest pełen niepokoju, patrząc na chaos panujący w swoim kraju. Przede wszystkim martwi się o swoich bliskich, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie. W trosce o ich życie, nie chce ujawniać swojej tożsamości ani publikować swojego zdjęcia. Nawet, jeśli prawdopodobieństwo rozpoznania go przez reżim Talibów w naszej polonijnej gazecie, jest dość nikłe. Pragnie jednak byśmy poznali sytuację, w jakiej znalazł się jego naród.

Ali-Mausoleum in Masar-e Scharif (fot-Peretz Partensky)

Michał Kochański: Dlaczego zdecydowałeś się na ucieczkę z Afganistanu?

Ekramudin: Kiedy chodziłem jeszcze do szkoły w Afganistanie angażowałem się w działania na rzecz praw kobiet i praw człowieka. W prowincji Baghlan organizowaliśmy demonstracje i informowaliśmy, jak może wyglądać życie w wolnym kraju. Nie było to po myśli Talibów. Po szkole razem z kuzynem chcieliśmy się szkolić na żołnierzy afgańskiej armii. Na moje szczęście, nie udało mi się dostarczyć wszystkich dokumentów i skończyło się tak, że mój kuzyn został przyjęty, a ja nie. Po 3 miesiącach, kiedy kuzyn przybył do domu na przepustkę został schwytany przez Talibów i po dwóch dniach zamordowany. Talibowie przyszli także po mnie, wiedząc że też chciałem być żołnierzem. Na szczęście nie było mnie w domu. Kiedy wróciłem, stwierdziliśmy z rodzicami, że muszę uciekać. Przeniosłem się wpierw do rodziny w okolice Kabulu. Talibowie przychodzili jeszcze kilka razy do mojego domu. Pobili moją rodzinę zwłaszcza mojego ojca, ale mnie nie znaleźli. Mimo obecności Amerykanów mieli wszędzie swoje wtyczki, w wojsku, na policji… W tym kraju praktycznie nikt nie był w stanie mnie chronić. Było jasne, że jedyną moją szansą jest, aby przy pomocy rodziny zdobyć pieniądze i uciekać z kraju. Gdziekolwiek… byle być bezpiecznym… Byle z dala od Talibów.

M.K.: W jaki sposób dotarłeś do Niemiec? Musiałeś płacić, aby przedostać się przez kolejne granice?

E.: To była długa, kilkumiesięczna i niebezpieczna droga, przez Pakistan, Iran Turcję, Grecję, kraje bałkańskie i Austrię. Z Afganistanu do Pakistanu przez granicę można było przedostać się tylko za pieniądze, opłacając pracowników służby granicznej. Oni przeprowadzali ludzi przez granicę. Stamtąd przedostałem się do Iranu, następnie do Turcji i do Grecji. Wszystkie granice pokonałem przy pomocy opłaconych przemytników. Cała podróż kosztowała mnie ok. 6000-7000 $. Nie wiem dokładnie ile, bo w Iranie i Turcji pracowałem po kilka miesięcy, by zebrać pieniądze na dalszą przeprawę. Starałem się także o azyl w Turcji, ale powiedziano mi, że nie ma takiej możliwości. Za przeprawę pontonem do Grecji zapłaciłem 1000 €. Trzy razy próbowaliśmy. Pierwszy raz zepsuł się motor. Nasz ponton z 50 osobami, po 6 godzinach dryfowania, odnalazła straż graniczna i zabrała z powrotem do Turcji. Drugi raz też wpadliśmy na służby graniczne. Za trzecim razem dotarłem na wyspę Chios. To było okropne, bo byliśmy świadomi, że ta podróż mogła kosztować nasze życie. Zameldowałem się w obozie dla uchodźców, a po czterech dniach ruszyłem promem, na kontynent w Grecji. Następnie przez Bałkany do Austrii i do Niemiec.

M.K.: Wyuczyłeś się zawodu, masz swoje mieszkanie. Czy jesteś szczęśliwy w Niemczech? Jakie masz plany?

E.: W Niemczech zostałem skierowany na kurs języka niemieckiego sponsorowany przez miasto. Po kolejnym ośmiomiesięcznym kursie języka zgłosiłem się, jako uczeń zawodu związanego z rysunkiem technicznym, którym interesowałem się już w Afganistanie. Naukę udało mi się zakończyć nawet o pół roku wcześniej i teraz pracuję przy planowaniu instalacji klimatyzacyjnych oraz wodno-kanalizacyjnych, w jednym z biur w Bad Vilbel. Od roku mam swoje mieszkanie. Jestem samodzielny i szczęśliwy. W Niemczech mi się podoba. Mam zamiar jeszcze studiować i się rozwijać. Chcę jeszcze spełnić wiele moich planów i marzeń…

M.K.: Jak oceniasz aktualną sytuację w Afganistanie? Jak to się stało, że Talibowie znów przejmują władzę?

E.: Jednym słowem sytuacja jest dramatyczna. Nie ma możliwości pracy. Moi rodzice prowadzą mały sklepik, który teraz musieli zamknąć. Ja też nie mogę im chwilowo przesłać pieniędzy, bo wszystkie banki zostały zamknięte. Aktualnie rodzice żyją z oszczędności. Nie wiem, na jak długo im one jeszcze starczą i jak będzie wyglądało ich życie, o ile w ogóle przeżyją to piekło. Talibowie robią w kraju, co chcą. Mojego kuzyna zastrzelili na ulicy tylko dlatego, że miał na swoim motorku przyklejoną flagę Afganistanu, której Talibowie nie uznają. Ciężko mi jest powiedzieć jak doszło do przekazania władzy w Afganistanie. Niecały rok temu w Doha, w Katarze została podpisana umowa między Talibami i Amerykanami. Treści tej umowy Afgańczykom nigdy nie pokazano. Dlatego wielu Afgańczyków uważa, że ta umowa zawiera zgodę na przekazanie kraju w ręce Talibów.

M.K.: Dlaczego budowana od 20 lat armia afgańska poddała się bez walki?

Parlament w Afganistanie (rok 2006)

E.: To prawda armia afgańska była silna, ponieważ otrzymywała wsparcie innych krajów. Żołnierze jednak muszą wykonywać rozkazy i maję swoich dowódców. Kiedy do Afganistanu wkroczyli Talibowie, armia afgańska otrzymała rozkaz, aby nie stawiać oporu. Ci co chcieli walczyć zostali rozbrojeni przez innych żołnierzy. Nie wiem, kto wydał takie rozkazy. Afgańczycy twierdzą także, że oni obecnego prezydenta nie wybrali, że wybory zostały zmanipulowane. W wyborach prowadził dr Abdullah Abdullah, jedednak to Aschraf Ghani ogłosił się prezydentem, bo nagle okazało się że to on ma więcej głosów. W poprzedniej kadencji mieliśmy dwóch prezydentów, którzy rządzili jednocześnie. Ten dość chaotyczny pomysł, z dwoma prezydentami, wyszedł z amerykańskiej administracji. Niedawno słyszałem, że na tych żołnierzy, którzy chcieli walczyć przeciw Talibom została wywierana silna presja, aby nie podejmowali walki i oddawali broń. Aktualnie w prowincji Pandschir powstała grupa, walcząca z Talibami. Jednak większość ludzi ma jednak po prostu dość. Nie chcą już walczyć i patrzeć jak umierają ich bliscy. Ludzie chcą uciekać z Afganistanu, lecz to wcale nie jest takie proste. Talibowie opanowali granice i nie wypuszczają ludzi z kraju.

M.K.: Czy nie wydaje się Tobie, że ta interwencja krajów zachodnich w Afganistanie była bezsensowna? Czy ta misja miała w ogóle jakieś pozytywne aspekty?

E.: Na pewno w ciągu ostatnich 20 lat wiele rzeczy uległo pozytywnym zmianom. Kobiety poczuły jak wygląda wolność, mogły pracować. Wybudowano wiele szkół, dróg. Poziom edukacji podniósł się znacznie, a ludzie jakoś zarabiali na życie. Z drugiej strony Talibowie przybierali na sile, czego nie potrafię zrozumieć. Oczywiście bardzo dużą rolę w finansowaniu Talibów odegrali Irańczycy, którym zależy na pełnieniu przodującej roli w regionie oraz Pakistańczycy. Ci z kolei obawiają się, że będą musieli zgodnie z traktatem zawartym wiele lat temu, oddać kilka afgańskich prowincji. Tą umowę między Afganistanem i Pakistanem przygotowali Anglicy, gdy wycofywali się z kolonializacji naszego regionu. Ta umowa właśnie wygasła. Pakistan nie chce oddać tych terenów i wspiera Talibów, licząc na zachowanie przez nich obecnych granic. Na destabilizacji kraju zyskują również mafie, które liczą na zyski z afgańskich plantacji opium.

M.K.: Talibowie mówią, że się zreformowali i nie są już tak radykalni. Wierzysz im? Wierzysz, że dotrzymają przyrzeczeń i będą bardziej liberalni w stosunku do praw człowieka?

E.: Nie wierzę im ani słowa. Talibowie już wcześniej wiele obiecywali i nie dotrzymywali słowa. Oni robią to, co im się podoba. Teraz też obiecują światu, że będą lepsi, że kobiety będą miały więcej praw, że będą dbać o edukację. To wszystko jest tylko po to, aby zdobyć oficjalną akceptację Zachodu i uzyskać poparcie dla budowy swojego rządu w Kabulu. Pierwszych obietnic już nie dotrzymują. Nie tak dawno temu, obiecali amnestię dla osób służących w armii afgańskiej. Mówili, że im włos z głowy nie spadnie. Niestety słyszymy od rodzin, że ci ludzie po prostu znikają bez śladu. Dwoje moich braci, którzy pracowali dla armii afgańskiej ucieka, by dostać się wraz z rodziną do Iranu. Chcą ratować rodziny i swoje życie.

M.K.: Czy istnieje różnica pomiędzy rządami w Kabulu, a tym, co dzieje się poza stolicą?

E.: Tak, jest ogromna różnica między tym, co dzieje się w Kabulu, a tym jak sprawowana jest władza na prowincji. W małych miastach i wioskach Talibowie są bardziej pewni siebie. Tam nie ma dziennikarzy, mediów, a ludzie są dręczeni i zastraszani. W Kaubulu wiele rzeczy robi się na pokaz, by w świat poszedł pozytywny przekaz, o tolerancji i porządku w kraju. Trzeba bardzo uważać na wiadomości medialne, jakie płyną z Kabulu. Tamtejsi dziennikarze są prześladowani i zmuszani, aby wybielać rząd. Powiem tak, Talibowie to ekstremiści, siejący strach i panikę wśród ludzi, a wszyscy niepokorni są przez nich mordowani.

Afganski Youth-Voices-Festival

M.K.: Wydaje mi się jednak, że Amerykanie też nie byli zbyt mile widziani w Afganistanie? To powiedz, jakie jest Twoim zdaniem rozwiązanie na pokój i przyszłość w Twojej ojczyźnie?

E.: To prawda, mimo że Amerykanie nam pomagali, to byli też w pewnym sensie okupantami w naszym kraju. Nasza wolność i możliwość tworzenia własnych, niezależnych organów władzy i instytucji była ograniczona. Ingerencja w wybory prezydenckie też nie budowała zaufania. Dla 30 mln Afgańczyków, totalitarne rządy Talibów oczywiście też nie są dobrym rozwiązaniem. Wydaje mi się, że dotkliwe sankcje nałożone na Talibów i na Pakistan mogłyby przynieść efekty. Jeśli inne kraje i narody przestaną, jak to robiły do tej pory, mieszać się w wewnętrzne sprawy Afganistanu, w politykę i tworzenie rządu, to istnieje szansa na pokój, stabilizację i rozwój mojego kraju.

M.K.: Jeśli sytuacja polityczna i społeczna poprawiłaby się, to możesz sobie wyobrazić powrót do Afganistanu na stałe? Czy w ogóle wierzysz, że sytuacja w Twoim kraju, kiedyś się ustabilizuje?

E.: Taka nadzieja istnieje i ona zawsze będzie we mnie żyć. Może kiedyś będzie w Afganistanie bezpiecznie i będzie można normalnie żyć, pracować, nawet ciężko, ale spokojnie. To jest moje wielkie marzenie. Dopiero wtedy, podkreślam, dopiero kiedy zapanuje tam spokój i demokracja, to wtedy z chęcią mógłbym wrócić do mojego kraju. Afganistan to jest w końcu moja ojczyzna. Aktualnie niestety nie ma takich perspektyw, a w Niemczech czuję się swobodnie, mogę się rozwijać. Niemcy stają się po prostu moją drugą ojczyzną.

Rozmawiał Michał Kochański